Andrzej Gołota bez cenzury cz.I

andrew01Niewygodne pytanie sparuje żartem, niegroźną zaczepkę potraktuje lekkim jabem, nieczysty atak przepuści nad lewą ręką, zejdzie z linii ciosu i odda z kontry. Oto Andrzej Gołota bez cenzury.

Mistrzem słowa mówionego nigdy nie był. Rozmówca z niego niewygodny i humorzasty. Mimo to, niektóre wypowiedzi Andrzeja Gołoty już przeszły do historii sportu. Wybraliśmy kilka cytatów kojarzonych z najbardziej znanymi momentami w jego karierze. Może pomogą one nam wszystkim zrozumieć coś więcej z tego fenomenu?

1.Noc z 11 na 12 lipca 1996r. Nowy Jork. Kilka godzin wcześniej Andrzej Gołota wydostał się z oblężonej przez policję hali Madison Square Garden. Lekarz właśnie założył mu 13 szwów na czubku głowy, gdzie oberwał wielkim jak dachówka telefonem komórkowym. Ręka trzymająca telefon należała do ochroniarza Riddicka Bowe. Na zewnątrz przy nowojorskiej 7. alei panuje chaos. Kibicujący Gołocie Polacy przed chwilą starli się z ziomkami Bowe’a z Brooklynu. Po ulicach krążą oddziały policji konnej. Środkiem alei idzie pochód wiwatujących Polaków prowadzony przez olbrzyma w białym garniturze z krokodylą szczęką, członka grupy współrządzącej wtedy polskim światkiem przestępczym. Andrzej Gołota próbuje wydostać się z budynku Southgate Tower Hotel, który znajduje się w epicentrum wydarzeń. W momencie, kiedy zjeżdża na dół w hotelowej windzie natyka się na dziennikarza Gazety Wyborczej Radosława Leniarskiego. W środku są również Lou Duva i Roger Bloodworth. Gołota spogląda na Leniarskiego przekrwionymi oczami, rozchyla kurtę, wyciąga zza pazuchy kij baseballowy i puszczając do niego oko mówi: „Niezłe jaja”.

Więcej o walce Gołota vs. Bowe pisaliśmy w: Kronika zapowiedzianej emerytury

2. Kilka tygodni później, latem 1996r. prezydent Aleksander Kwaśniewski jest w drodze na Igrzyska Olimpijskie w Atlancie. Spotkają się z Gołotą w konsulacie polskim w Nowym Jorku. Kwaśniewski nie może się powstrzymać i zdobywa się na pytanie, nad którym tego lata łamał sobie głowy cały naród. Wszyscy Polacy, bez względu na światopogląd, wyznanie, orientację seksualną, sytuację materialną, pochodzenie etniczne i sympatie polityczne bezskutecznie szukali na nie odpowiedzi. Na bok odeszły tradycyjne spory o to, czy stan wojenny był zbrodnią, czy koniecznością. Wszystkie dzienniki, stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe czekały choć na wyjaśnienie TEJ zagadki.

Kwaśniewski: Panie Andrzeju, niech pan powie, dlaczego uderzył pan tego Bowe’a poniżej pasa, przecież prowadził pan na punkty???
Szczerze, panie prezydencie?
Szczerze, panie Andrzeju.
Bo mnie wkurwił – wyjaśnił Gołota.

fot. flickr.com/CC by Drabik

fot. flickr.com/CC by Drabik

TT

W drugiej części Andrzej wyjawi prawdziwe powody porażki z Brewsterem oraz zdradzi co robiłby w życiu, gdyby nie boksował.

Szybki lewy: punkt dla Szpilki

fot. flickr.com CC by Dusty J

fot. flickr.com CC by Dusty J

Pierwsze starcie przed walką Tomasza Adamka z Arturem Szpilką za nami. Panowie spojrzeli sobie w oczy, dziennikarze zapytali o pieniądze, a kwestia testów antydopingowych przeszłaby pewnie bez echa. Gdyby nie podniósł jej sam Szpilka.

Było spokojnie i kulturalnie, ale w pojedynku na słowa najskuteczniejszą akcją popisał się Artur Szpilka, który niespodziewanie trafił bardziej doświadczonego Adamka krótkim lewym sierpem z doskoku.

Szanowałbym go gdyby zgodził się na antydopingowe testy olimpijskie. (…) Dalibyśmy przykład młodym chłopakom. O nic go nie oskarżam, ale dlaczego nie chce się na to zgodzić? Powinno się z tym walczyć. W końcu każdy z nas ryzykuje swoim zdrowiem. Szkoda. Była okazja, żeby dać przykład w Polsce – powiedział Szpilka.

Punkt dla Artura. Nie dość, że podniósł ważną kwestię (kto by pomyślał), to wykorzystał lukę w gardzie rywala i strzelił go prosto w zęby.  

Niestety olimpijskich testów antydopingowych rzeczywiście nie będzie. Nie zgodził się na nie obóz Adamka. Nie wiadomo, czy jakiekolwiek testy w ogóle będą. Sam „Góral” mógłby zabrać głos, odnieść się do słów młodszego kolegi i wyjaśnić dlaczego zapisu o badaniach nie ma w kontrakcie. Woli milczeć. Także media relacjonujące Adamek vs. Szpilka zupełnie pomijają tą kwestię. Łatwiej oczywiście zająć się wyliczaniem ile kto zarobi.

Nie zarzucamy Adamkowi, że stosował, lub stosuje doping (zrobił to Szpilka) – za rękę nikt go nie złapał, konto ma czyste. Ale wiarygodność boksu z Polsce bezwzględnie wymagała, żeby najbardziej oczekiwana i lukratywna walka a.d.2014 spełniała najwyższe standardy. Pięściarz formatu Adamka mógłby docenić wagę tego problemu, dać przykład, a nie udawać, że temat nie istnieje.

Doping w boksie to kwestia życia i śmierci tej dyscypliny. Boks stał się niszowy i traci na popularności, bo kibice przestali wierzyć w ideę uczciwej walki na równych warunkach. Na koniec warto zadać sobie pytanie, czy wiedząc na pewno, że walka jest uczciwa, pojedynek Adamka ze Szpilką zyskałby, czy stracił?

TT

Kronika zapowiedzianej emerytury

andrew01Stało się, Andrzej Gołota wraca! Ale jeśli nie podoba Wam się pomysł „pożegnania Andrzeja z boksem” dwa razy zastanówcie się nim powiecie: „nie interesuje mnie”, albo „nie będę oglądał”.

Miejsce: Częstochowa.

Data: 25 października.

Przeciwnik: Danell Nicholson.

Nie udawajmy, że tej walki nie ma. Zamiast oburzać się powtarzając: „chałtura”, „cyrk”    i „bez sensu”, stawmy temu czoła z otwartą przyłbicą.

Zewsząd słyszymy, że pożegnalny pojedynek Gołoty jest „sportowo bez sensu”. Odpowiadamy: oczywiście, ale tu w ogóle nie chodzi o sport. Walki Andrzeja już dawno przestaliśmy postrzegać jako rywalizację sportową. Czy w walce z Saletą chodziło o to kto jest lepszy? Albo z Adamkiem? Oczywiście nie. Gołota przegrał obie,     a jego pozycja w dziejach polskiego boksu pozostaje niewzruszona.

[O sportowe uzasadnienie wyboru rywali lepiej pytać polskich promotorów, którzy zamiast – jak zapowiadali – „odbudować” Artura Szpilkę po porażce z Jenningsem, pozwalają na walkę, której ten wygrać nie może (więcej o Adamek vs. Szpilka)].

Wracając do Gołoty. Jeśli nie o sport chodzi, to o co? Dlaczego „Pretendent” wraca jak bumerang i dlaczego wciąż nas interesuje jak zakończy się jego historia?

Interesuje nas, bo Andrzej Gołota to – najkrócej rzecz ujmując – synonim boksu zawodowego w Polsce. Od niego wszystko się zaczęło. Kulej, Pietrzykowski, Grudzień nie mogli sprawdzić się z najlepszymi. Nie ich wina, że parę pokoleń najzdolniejszych polskich pięściarzy zamknięto za żelazną kurtyną. Wielkie gale w Las Vegas, albo Nowym Jorku, pojedynki o miliony –  wszystko to było odległe i niedostępne jak „Dynastia”, albo „Pogoda dla bogaczy”. Do momentu aż w lipcu 1996r. nieznany nikomu Polak poturbował najlepszego wtedy pięściarza wagi ciężkiej.      A w rewanżu zupełnie wybił mu boks z głowy. Jednej nocy Andrzej stłukł szybę dzielącą nas od tego wymarzonego świata – oto jego dorobek.

A później przegrywał. Przewracał się i wstawał. Wciągnął nas ten serial o „polskim mistrzu świata wagi ciężkiej. Jak pasażerowie kolejki górskiej w wesołym miasteczku, po szalonej jeździe i na chwiejnych nogach wysiadaliśmy z silnym postanowieniem, że „nigdy więcej”, ale później, kiedy niesmak minął, znów ciągnęło nas do tego coraz bardziej rozklekotanego wagonika.

25 października nie zapisze się w annałach polskiego sportu, bo Gołota to zjawisko, które nie pasuje do czarno – białych kategorii „wygrał – przegrał. Wszystko wskazuje na to, że zbliżamy się do ostatniej stacji. I choć trudno to zrozumieć, wiemy, że musimy być świadkami końca tej historii.

P.s. miejmy jednak nadzieję, że Andrzej nie poczuje się w ringu zbyt dobrze, bo tydzień po walce usłyszymy od niego: „Lewa ręka działa. Chyba nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa”.

TT

 

Adamek vs. Szpilka – dlaczego to trzeba zobaczyć?

fighterKiedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że pojedynek Tomasz Adamek vs. Artur Szpilka jest blisko finalizacji, pomyśleliśmy: to jakiś słaby żart. Teraz zmieniliśmy zdanie! Podajemy 5 powodów, dla których warto czekać na tę walkę.

Na początku było wyparcie. Myśl o tym pojawiała się tu i ówdzie, sączyli ją nam do ucha komentatorzy, dziennikarze pytający „co by było jeśli?”. Wątki na forach rozrastały się, mnożyły się komentarze pod artykułami wspominającymi nazwiska obu Panów. Broniliśmy się przed tym. W kółko powtarzaliśmy „niemożliwe” i „to bez sensu.

Mechanizm raz puszczony w ruch, nie chciał się jednak zatrzymać. Panowie wymienili się uprzejmościami, padły słowa o nauczeniu starszego kolegi „paru myczków,    a dziennikarze sportowi (idąc w ślady kolegów zajmujących się polityką) kursowali między jednym i drugim powtarzając: tamten powiedział, że Ciebie to jedną ręką, co Ty na to?

No i stało się. Tomasz Adamek i Artur Szpilka niedługo skrzyżują rękawice. Oczywiście nic nie jest pewne dopóki obaj nie wyjdą do ringu, ale już dziś warto się na to przygotować i zamiast płakać nad kondycją polskiego boksu i narzekać na własne straty moralne lepiej pomyśleć o pożytkach wynikających z tej konfrontacji.

Oto nasze propozycje:

po pierwsze: Tomasz Adamek na chwilę przestanie mówić o polityce, Europie, wyprzedawaniu Polski, Zbyszku Ziobrze i egzorcyzmach, którymi chce leczyć gejów.
po drugie: Artur Szpilka przestanie mówić w ogóle, bo postara się o to Tomasz Adamek.
po trzecie: zwolenników talentu Artura Szpilki czeka twarde lądowanie, bo wiwisekcji jego umiejętności dokona ktoś z właściwymi referencjami.
po czwarte: kiedy wszyscy zorientują się, że naturalnym środowiskiem Artura Szpilki jest ustawka Wisły Kraków, ktoś pójdzie po rozum do głowy i wreszcie na poważnie pomyśli o pojedynku dwóch najlepszych polskich mistrzów ostatniej dekady: Tomasza Adamka z Krzysztofem Włodarczykiem.
punkt piąty i ostatni: jeśli nie możesz znieść myśli o Adamek vs. Szpilka i dawno nie byłeś na wakacjach – lepszej okazji nie będzie.

Odsuwając żarty na bok. Sportowo Adamek vs. Szpilka nie budzi zachwytu, ale boks to biznes i najbardziej kuriozalne zestawienie ma sens jeśli – jak mówi klasyk – kasa będzie się zgadzała. Tomasz Adamek kończy wspaniałą karierę i może czuć się spełniony. Zwycięstwo nad byłym pensjonariuszem zakładu karnego nie przysporzy mu chwały, ale konto bankowe podreperuje. Choć posłem do Parlamentu Europejskiego nie został, Polski i rodziny ratować tam nie może, to nich chociaż wyświadczy Polskiej szkole boksu ostatnią przysługę zamykając raz na zawsze dyskusję o talencie Artura Szpilki.

TT

Szpilką w balonik

Przekreślanie szans 24-letniego sportowca, który dopiero poniósł pierwszą porażkę i ma wolę poprawy, jest lekkomyślne. W przypadku pomyłki grozi nawet wystawieniem się na śmieszność. Co do Artura szpilki nie mamy jednak złudzeń.

Fot. flickr.com / justmakeit / CC BY-NC 2.0

Fot. flickr.com / justmakeit / CC BY-NC 2.0

Musiało minąć kilka dni, żeby bez emocji porozmawiać o pojedynku Artura Szpilki      i o tym, co czeka go w przyszłości. Wbrew oczekiwaniom, którymi dzieliliśmy się z Wami tutaj, nasza nadzieja w wadze ciężkiej nie sprawiła Bryantowi Jenningsowi większych kłopotów. Artur był niepewny na nogach i niekonsekwentny w ataku, jego braki w obronie wciąż są widoczne, a przygotowanie kondycyjne nie pozwoliło przeboksować 10 rund w wysokim tempie. Jennings to solidny pięściarz: szczelna garda, wzorowa kondycja, dyscyplina taktyczna.  Do tego atletyzm i zasięg ramion. Amerykanin bez trudu wyłapywał ataki Polaka, spokojnie zwiększał pressing i  realizował swój plan taktyczny. Dla niego był to „zwykły dzień w biurze”. Kolejny oponent na kolankach.

Dla nas ta porażka znaczy dużo. Nawet bardzo. Walka w Madison Square Garden miała  unaocznić światu potencjał drzemiący w Szpilce. Niestety wydobyła na jaw jedynie smutną prawdę o dużych ambicjach, ale słabych umiejętnościach. Wmówiliśmy sobie, że mamy mocnego contendera, który będzie mógł nawiązać walkę ze światową czołówką. A okazało się, że amerykańscy średniacy pokroju Mike`a Mollo, to póki co szczyt możliwości.

Nie zawracajmy obie głowy gadkami o „sercu do walki”, „ambicji” itd. Naprawdę nie warto. Z obozu Polaka słyszymy zapewnienia o ogromie pracy do wykonania, o ciągłej nauce i podnoszeniu umiejętności. Sam Szpilka, mając 24 lata i 17 zawodowych walk, doszedł wreszcie do wniosku, że dobrze byłoby „podnieść gardę do podwójnej”. Najwyższy czas! Mówi, że chce się uczyć, ale deklaruje „z trenerem Łapinem do końca życia”! Słyszę to i zastanawiam się gdzie byłby dziś Władimir Kliczko, gdyby nie poszedł po rozum do głowy i nie oddał się pod opiekę Emanuela Stewarda?

Grając w otwarte karty: nie widać przed Arturem Szpilką przyszłości, o której jeszcze niedawno tak chętnie mówił. Nie ma to nic wspólnego z dobijaniem zawodnika, który właśnie poniósł pierwszą porażkę w karierze. Nie potrafię sobie wyobrazić scenariusza, który doprowadziłby go (za parę lat) do pojedynku o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Wzniesienie się na wyższy poziom wymagałoby od niego nie tylko ciężkiej pracy, Artur potrzebuje pozbyć złych nawyków, wciąż wzbogacać swój arsenał. Być może konieczna byłyby zmiana trenera i całego otoczenia. Ale nawet to nie zmieni namacalnej, kategorycznej, definitywnej prawdy: miłośnicy boksu, Artur Szpilka nie ma argumentów sportowych! Nie ma odporności, nie ma uderzenia, które zrobiłoby różnicę, a warunkami fizycznymi tych braków nie nadrobi.

Porażka z Jenningsem nie jest końcem Artura Szpilki. Jest natomiast brutalnym końcem marzeń o kolejnym wcieleniu Andrzeja Gołoty, który (tym razem z powodzeniem) zawojuje czołówkę wagi ciężkiej.

TT

Ali vs. Frazier III – Thrilla in Manila

ali-frazier-coverMark Kram był jednym z najlepszych amerykańskich dziennikarzy zajmujących się boksem. Przez lata publikował niezapomniane relacje z wielu historycznych pojedynków. Dziś przedstawiamy Wam jeden z najważniejszych tekstów Krama. Opowieść o trzeciej walce Muhammada Alego z Joe Frazierem ukazała się na łamach Sports Illustrated 13 października 1975 roku pod tytułem „Lawdy, Lawdy He’s great”.

 

Wszystko trwało może ułamek sekundy. Przemknęło przed oczami historii niczym cień – szybko i niezauważenie. Mimo to po latach właśnie ten moment zostanie zapamiętany jako obraz bezwzględnej rzeczywistości – w swojej najczystszej i najbardziej uderzającej postaci. Gdyby tej nocy Muhammad Ali mógł spojrzeć w głąb siebie, jaką prawdę by dostrzegł?

U ich stóp ścielił się czerwony dywan, a kręcone schody wiodły w stronę świateł. Wchodzili powoli: Imelda Marcos, pierwsza dama Filipin i Muhammad Ali, gość honorowy bankietu w prezydenckim pałacu Malacang. Piękna Imelda prowadziła potężnie zbudowanego mistrza świata wagi ciężkiej w kierunku podłużnego bufetu przyozdobionego ogromnym kandelabrem. Przystanęli przy bogato zastawionym stole,    a pierwsza dama zaczęła napełniać talerz mistrza. W tym właśnie momencie blask świeczek oświetlił upiorne oblicze człowieka, który zaledwie kilka godzin wcześniej musiał znaleźć odpowiedź na najtrudniejsze pytania dotyczące siebie i swojego rzemiosła.

Najbardziej szalony z egzystencjalistów, największy surrealista naszych czasów, król wszystkiego, na co spojrzał – Ali nigdy wcześniej nie wydawał się tak bezbronny         i kruchy, tak bardzo odarty ze splendoru i sławy, tak żałośnie oddalony od wszechświata, nad którym panowanie samowolnie sobie przyznał. Z wysiłkiem podnosił widelec do napuchniętych ust. Pobladła twarz kontrastowała z purpurowymi siniakami, a spojrzenie zdawało się puste i zupełnie pozbawione dawnego blasku. Prawe oko otaczała opuchlizna.  Przeżuwając w bólu kolejny kęs, na chwilę odwrócił się od światła, jakby właśnie zdał sobie sprawę z groteskowej maski, którą przybrał. Jakby sam zaśmiał się z tego widoku. Potrząsną głową i chwila uleciała.

plakatZaledwie kilka kilometrów od wspaniałego Malacang, w willi na obrzeżach Manili,               w półmroku sypialni leżał człowiek, który w pogoni za Alim zapędził się aż do tej tropikalnej metropolii nad Morzem Południowochińskim. Idealną ciszę zakłócał tylko jego ciężki oddech. Nagle stary przyjaciel wszedł do pokoju i zbliżył się łóżka.

Kto to? – zapytał Joe Frazier podnosząc się powoli.
Kto to? – powtórzył – Nic nie widzę. Zapalcie światło!

Kolejne żarówki rozświetlały pokój, ale Joe wciąż widział tylko mrok. Ten waleczny          i dumny pięściarz ucieleśniał wolę walki nigdy wcześniej nie widzianą w boksie. Wolę, która zaprowadziła go tak daleko. Z pewnością zbyt daleko. Zapuchnięte oczy nie chciały się otworzyć, twarz wyglądała jakby namalował ją sam Francisco de Goya.

Niech mnie, trafiałem go ciosami, które skruszyłyby najtwardsze mury. Słodki Jezu, musi być naprawdę wielki.

Opuścił głowę na poduszkę i po chwili ciężki oddech znów wypełnił sypialnię.

Czas z pewnością skutecznie zatrze wspomnienia tego długiego, dramatycznego poranka. Jednak wszyscy, którzy tego dnia byli w Philippine Colloseum zapamiętają moment, w którym dwóch największych pięściarzy swojej ery skrzyżowało rękawice po raz trzeci. A cały świat wstrzymał oddech.

Droga na Golgotę rozpoczęła się 1 października 1975r. punktualnie o 10:45.
To był historyczny pojedynek. Obaj walczyli na granicy zdrowego rozsądku. Muhammad Ali podsumował go później mówiąc: „To było jak śmierć. Jak nigdy wcześniej czułem jej oddech”.

Koniec części I

(tłum. Magdalena Krzysztofik, Tomasz Targański)

grafika

Z motyką na Szpilkę

szpilka

fot. flickr.com / paojus / CC

Artur Szpilka nie jest dobrym bokserem? Zgoda. Nigdy nie zostanie mistrzem świata? Potwierdzam! Nie oznacza to jednak, że 25 stycznia Bryant Jennings pozamiata nim ring.

Na początek ustalmy co najważniejsze.

Po pierwsze: nie jesteśmy entuzjastami talentu Artura Szpilki, wielokrotnie (choćby tutaj) pisaliśmy co uważamy o jego sportowych osiągnięciach.

Po drugie: faworytem tego pojedynku, który 25 stycznia odbędzie się w Madison Square Garden jest Bryant Jennings i wedle wszystkich praw rządzących boksem nie powinien mieć problemu z wyboksowaniem Polaka na dystansie 10 rund.

Teraz pora na „ale”. Boks nie daje się jednak wtłoczyć w ciasne ramy arytmetyki. 2+2 nie zawsze daje 4, a większy i bardziej doświadczony nie zawsze wygrywa. Na zwycięstwo często wpływ mają rzeczy, na pierwszy rzut oka niewidoczne. Czy chcę przez to powiedzieć, że Szpilka wygra? Nie. Czy ma jednak szansę dać dobrą walkę, prowadzić z Jenningsem wyrównany pojedynek? Sądzę, że tak.
Szpilka nie jest faworytem.  Ale przekreślanie jego szans to efekt negatywnych emocji jakie zawodnik z Wieliczki budzi wśród wielu kibiców.
„Papiery” na zwycięstwo ma Amerykanin, dla którego będzie to wielki debiut na antenie HBO. Przyjrzymy mu się trochę dokładniej: 17 zawodowych pojedynków, 17 zwycięstw, 9 przez KO. Przyzwoita szybkość i siła, oraz imponujący zasięg ramion. To wszystko jednak trochę mało. Jennings nie jest wirtuozem ringu. Ten dobrze wyszkolony rzemieślnik, który zaledwie 5 lat temu po raz pierwszy zasznurował rękawice, dotąd nie zmierzył się z wiarygodnym oponentem. Tymczasem 25 stycznia czeka go spotkanie      z pewnym siebie, niepokonanym, mańkutem. Polak to niekonwencjonalny pięściarz, który wciąż popełnia szkolne błędy, ale mimo to będzie dla Jenningsa wyzwaniem. Nie oznacza to, że Artur wygra. Nie odmawiajmy mu jednak szansy nawiązania wyrównanego boju z pięściarzem, z którym wiązane są duże nadzieje, ale w ringu nic jeszcze nie osiągnął.

Obaj zawodnicy to produkt oczekiwań kibiców boksu w swoich krajach. Amerykanie od lat tęsknym wzrokiem wyglądają następców Evandera Holyfielda, bo o kolejnym wcieleniu Mike’a Tysona nawet boją się marzyć. Polacy są jeszcze bardziej zdesperowani. Wszystkie niespełnione oczekiwania związane z kolejnymi nieudanymi próbami  Andrzeja Gołoty, złożyli natychmiast na barkach pierwszego pięściarza, który lekkomyślnie powiedział, że będzie kiedyś mistrzem świata. Racjonalne myślenie wyleciało oknem, bo górę wzięły emocje i zawiedziona miłość do „uwolnionego z miasta Włocławka”.

W nocy 25 stycznia z pewnością obnażony zostanie któryś mit. Okaże się, czy Amerykanie będą zmuszeni szukać kolejnego zbawcy wagi ciężkiej. A my dowiemy się, czy Artur Szpilka naprawdę warty jest tak mało, jak chcą tego jego krytycy.

TT

Życie pięściarza jest tanie

FIGOsport.de„Magomed będzie żył”. „Rozpoczynamy rehabilitację”. „Będzie dobrze”. To tylko niektóre opinie na temat stanu Magomeda Abdusalamowa, który podczas listopadowego pojedynku z Mikem Perezem doznał nieodwracalnych uszkodzeń mózgu.

Prawda jest taka, że wcale nie będzie dobrze. Thomas Hauser (autor wydanej właśnie po polsku biografii Muhammada Alego) opisał kilka dni temu stan rosyjskiego pięściarza na łamach boxingscene.com. Magomed przebywa na oddziale rehabilitacji Helen Hayes Hospital w Nowym Jorku. Relacja nie pozostawia wątpliwości: „lewa strona czaszki jest groteskowo zniekształcona. W miejscu gdzie przeprowadzono kraniektomię jest krater wielkości piłki tenisowej”. Podczas kraniektomii część kości czaszki zostaje na trwałe usunięta, aby umożliwić dostęp do mózgowia. Hauser pisze: „Magomed oddycha przez rurkę umieszoną w krtani. Jego oczy nieruchomo wpatrują się w ścianę. Nie wiadomo, co, jeśli w ogóle coś, jest w stanie do niego dotrzeć. Żyje”.

Przed pojedynkiem z 2 listopada, oczekiwania wobec obdarzonego nokautującym ciosem i dążącego do wymian Magomeda były wysokie. Sięgały nawet walki o mistrzostwo świata. Teraz jego życie zawęziło się do szpitalnego łóżka.

Magomeda czeka rehabilitacja. Oddział na którym przebywa zajmuje się skutkami urazów mózgu takimi jak: zaburzenia mowy, ruchu, zaniki pamięci oraz umiejętności poznawcze, czy emocjonalne. Miesiąc leczenia kosztuje rodzinę Abdusalamowa 51 tys. dolarów. W jego przypadku rehabilitacja to bardzo relatywny termin. Nawet długotrwałe leczenie nie gwarantuje, że kiedykolwiek będzie w stanie coś powiedzieć, albo zrobić kilka kroków.
Dla kibiców boksu najważniejsze pytanie powinno brzmieć: kto jest odpowiedzialny za stan, w którym znalazł się Magomed Abdusalamow? Stanowa komisja bokserska? Sędzia? Lekarz ringowy? Trener? A może sam pięściarz?

Najłatwiejsza odpowiedź brzmi „w boksie takie rzeczy się zdarzają, a zawodnicy wiedzą, że wchodząc do ringu narażają się na utratę zdrowia”. Ok, ale zrzucając winę na samą istotę zawodowego boksu, wybielamy wszystkich, których prawnym obowiązkiem jest zmniejszyć ryzyko odniesienia kontuzji.

Komisja stanu Nowy Jork mogła zażądać, aby natychmiast po walce przewieźć Abdusalamova do szpitala. Nie zrobiła tego. W szatni po walce badało go dwóch lekarzy i żaden nie powiedział „proszę natychmiast jechać do szpitala”. Wreszcie kiedy narożnik podjął decyzję, że trzeba jechać do szpitala, żaden lekarz, ani przedstawiciel komisji nie wezwał karetki. Półprzytomny Mago w asyście menadżera, wyszedł po prostu przed halę Madison Square Garden i załapał taksówkę!
Ringowy lekarz przez 10 rund przyglądał się jak lewa strona twarzy Magomeda przybiera groteskowy wyraz i nie zrobił nic. Sędzia powinien być kimś więcej niż tylko widzem. A co do reakcji narożnika, to kiedy trener parokrotnie pyta zawodnika czy wszystko ok, a ten mu nie odpowiada, coś jest nie tak.

Okoliczności w jakich Magomed Abdusalamow doznał obrażeń obciążają konto sankcjonującej pojedynek komisji stanu Nowy Jork, sekundantów, lekarzy i sędziego mającego za zadanie opiekę nad pięściarzami, a także telewizji HBO, która transmitowała galę. Wszyscy z osobna wzięli za ten pojedynek pieniądze, ale największy rachunek zapłacił Mago i jego rodzina.

***
Thomas Hauser kończy swój tekst cytatem z Bernarda Hopkinsa, który może służyć za przykład jak mimo ponad 20 lat na ringu dbać o swoje zdrowie. „Teraz wszyscy mówią jak bardzo dbają o zdrowie i bezpieczeństwo pięściarzy. Ale to tylko gadanie. Większość traktuje nas, pięściarzy, jak bydło. Nikt nie myśli o kontuzjowanym bokserze. To nie ich ojciec. To nie ich mąż. Walka zakończona – a oni już myślą o następnej. Wszystko inne mają gdzieś”.

TT

Słodki smak porażki

Złamana kość policzkowa, skrzep krwi w mózgu, złamana lewa ręka i nos – wszystko za 40 tys. dolarów. Czy było warto? Gdyby nie śpiączka, Magomed Abdusalamow na pewno powiedziałby, że było.

FIGOsport.de

Magomed „Mago” Abdusalamow fot. Flickr.com CC by FIGOsport.de

W boksie zwykle jest tak, że zwycięzca bierze wszystko. Pieniądze, tytuły, zachwyt publiczności i dziennikarzy, wszystko jak łup wojenny, należy do tego, który skończył walę           z uniesionymi rękami. Od tej brutalnej reguły jest tylko jeden wyjątek. Bogowie boksu wymagają poświęcenia. Nie wystarczy im jednak pot wylewany na treningach, godziny sparingów, praca na granicy fizycznego wyczerpania. To wszystko za mało. Chcesz odkupić przegraną? Musisz zawrzeć pakt z diabłem. Bogowie boksu żądają cząstki Ciebie. Porażka pójdzie w niepamięć  tylko jeśli zostawisz w ringu kawałek solidny kawałek własnego „ja”.

W sobotę w nocy na taki handel przystał Mogamed Abdusalamow. Rosjanin przegrał walkę, która miała być jego przepustką do wielkiej kariery. Został pobity przez pięściarza techniczne zdolniejszego, który nie bał się przyjąć jego najlepszych ciosów. Biorąc pod uwagę bokserskie rzemiosło Mike Perez górował w każdym elemencie: lepiej kontrolował tempo i powierzchnię ringu, był szybszy, bardziej precyzyjny, a jego ciosy robiły większe wrażenie na sędziach. Po 10 rundach metodycznego lania Abdusalamow skończył walkę z groteskowo opuchniętą twarzą. Dopiero w szpitalu okazało się, że do złamanej kości policzkowej należy doliczyć lewą rękę i nos.                 W poniedziałek rano okazało się, że w jego mózgu jest skrzep i trzeba go usunąć. Rosjanin jest w sztucznie wywołanej śpiączce.

W boksie bardzo rzadko zdarza się, że nazwisko zwycięzcy schodzi na drugi plan. Tym razem Mogamed Abdusalamow postarał się, żebyśmy bardziej niż punktację, zapamiętali to co zostawił na ringu w Madson Square Garden. A zostawił kawał serca        i zdrowia. Już w trzeciej, czwartej rudzie Rosjanin miał wszelkie prawo poprosić swój narożnik o poddanie walki. Wolał boksować dalej. Zdecydował, że pójdzie na układ     z Bogami boksu i wykupi się od porażki. Udało mu się.

P.s. patrząc na twarz Abdusalamowa wydaje się, że są mniej ryzykowne sposoby na zarobienie 40 tys. dolarów (tyle wyniosła gaża Rosjanina). Ale Amerykańskie media, stacje telewizyjne i promotorzy, słowem wszyscy Ci, którzy rządzą tym sportem, kochają wielkich wojowników. Kochają tych, którzy nie boją się zaryzykować wszystkiego, żeby wygrać. Idę o zakład, że (jeśli pozwoli mu na to zdrowie) „Mago” wróci na ring na gali HBO  i zainkasuje sześciocyfrową wypłatę.

Najlepszy „ciężki” naszych czasów?

Kto zasługuje na tytuł najlepszego zawodnika wagi ciężkiej w erze po Tysonie? Nie ma wątpliwości, że kandydat jest tylko jeden i nie jest nim Lennox Lewis. Jeśli        w ciągu kilku kolejnych lat spełni swoje plany, to chcemy tego czy nie, nie będzie innej odpowiedzi niż: Władimir Kliczko.

Kliczko? Najlepszy?!? Brzmi jak herezja? Zastanówmy się jednak spokojnie.  Do wspomnianego tytułu są tylko dwaj inni kandydaci: właśnie Lewis i Witalij Kliczko.
Witalij w 2003r. bezpardonowo zepchnął z tronu Lewisa w pamiętnej walce w Los Angeles. Nad jego karierą zaciążyły jednak: prawie 4 – letnia przerwa spowodowana kontuzją oraz przedłużające się okresy nieaktywności (jak ostatnio).
Co do Lewisa, to w okresie największej potęgi, czyli po pokonaniu Holyfielda                       i zunifikowaniu pasów, stoczył 7 walk. Panowanie Brytyjczyka nie było pasmem sukcesów: z Rahmanem przegrał przez KO, a z Vitalijem był na granicy nokautu. Ostatecznie uratowała go kontuzja Ukraińca.

wlad

fot. Creative Commons by BerlinBeyond2011

Władimir walczy często, przyjmuje wyzwanie od wszystkich możliwych oponentów. Nie unika oficjalnych pretendentów, okazując tym samym szacunek do pasów. Jest czempionem w starym, dobrym stylu.

Władimir ostatni raz przegrał 9 lat temu. A od ponad 5 jest posiadaczem trzech pasów mistrzowskich (po zwycięstwie nad Davidem Hayem do kolekcji dołączył pas WBA), których bronił dotąd 10 razy. W żadnej z tych walk nie pozostawił choć śladu wątpliwości kto jest lepszy. I choć statystyka to wyjątkowo słaby argument, a za pomocą takich wyliczanek da się udowodnić każde kłamstwo, to istnieje prawdopodobieństwo, że bazując na nieprzerwanej serii obron Władimir Kliczko przejdzie do historii jako jeden       z najwybitniejszych ciężkich.

Jego największą słabością jest coś na co niestety nie ma wpływu: jakość rywali. Kolejne obrony ukraińskiego czempiona sprowadzają się niestety do typowania rundy, w której  oponent znajdzie się „na kolankach”. Nazwiska Tonego Thompsona, Rusłana Czagajewa, czy Mariusza Wacha nie robią na nikim (szczególnie w USA) wrażenia, ale pamiętajmy, że Lewisowi też zdarzało się bronić tytułu przeciw zawodnikom wyraźnie słabszym np. Frnas Botha czy David Tua. Muhammad Ali również nie zawsze toczył heroiczne boje z Frazierem. A nazwiska kolejnych przeciwników Joe Louisa pozostają znane tylko historykom boksu.

Władimir Kliczko nie ma oczywiście szans by konkurować z żadnym z nich. Louis, Ali czy Tyson wykroczyli poza sport i zawładnęli wyobraźnią ludzi, którzy nigdy boksem się nie interesowali. Stali się symbolami swoich czasów. A z symbolami nie da się konkurować.

Najbardziej krzywdzący dla wizerunku Władimira jest fakt, że odwrócił się plecami od USA, którym wciąż wydaje się, że każdy czempion (a szczególnie w wadze ciężkiej) musi zdobyć „stempel jakości” za Oceanem. Amerykanie nie zauważyli, że świat im uciekł,      a królewska kategoria radzi sobie bez nich. Czekają na następnego Mike’a Tysona, kogoś, kto pojawi się znikąd, znokautuje „uzurpatora” i zwróci tytuł mistrza świata wagi ciężkiej jego prawowitej właścicielce: Ameryce.

Władimir ma 37 lat. Jego panowanie jeszcze się nie zakończyło. Wręcz przeciwnie, właśnie teraz będzie miał do udowodnienia jeszcze więcej. Kolejni pretendenci: Aleksandr Powietkin, a w perspektywie Tyson Fury, albo Kubrat Pulev zasłużyli na swoją szansę i nie zostali wyciągnięci z kapelusza. Jeśli Kliczko będzie boksował do czterdziestki, co biorąc pod uwagę jego profesjonalizm i sportowy tryb życia jest bardzo prawdopodobne,    zwyciężając wszystkich, którzy rzucą mu wyzwanie. Jeśli dołoży do swojej kolekcji pas WBC, który prędzej czy później odda Vitali. Jeśli, zgodnie z tym co ostatnio powiedział, zdecyduje się wystąpić na Igrzyskach w 2016r. i zdobędzie drugie            w karierze olimpijskie złoto, to czy dalej będziemy kwestionowali jego wielkość?

P.S. Dziś na ringu w Mannheim Władimir zmierzy się z Francesco Pianetą. Jeśli wygra nikt nie zwróci na to uwagi. Jeśli jakimś cudem przegra, to starania o miejsce w historii będzie musiał zawiesić na kołku.

TT