Kto zasługuje na tytuł najlepszego zawodnika wagi ciężkiej w erze po Tysonie? Nie ma wątpliwości, że kandydat jest tylko jeden i nie jest nim Lennox Lewis. Jeśli w ciągu kilku kolejnych lat spełni swoje plany, to chcemy tego czy nie, nie będzie innej odpowiedzi niż: Władimir Kliczko.
Kliczko? Najlepszy?!? Brzmi jak herezja? Zastanówmy się jednak spokojnie. Do wspomnianego tytułu są tylko dwaj inni kandydaci: właśnie Lewis i Witalij Kliczko.
Witalij w 2003r. bezpardonowo zepchnął z tronu Lewisa w pamiętnej walce w Los Angeles. Nad jego karierą zaciążyły jednak: prawie 4 – letnia przerwa spowodowana kontuzją oraz przedłużające się okresy nieaktywności (jak ostatnio).
Co do Lewisa, to w okresie największej potęgi, czyli po pokonaniu Holyfielda i zunifikowaniu pasów, stoczył 7 walk. Panowanie Brytyjczyka nie było pasmem sukcesów: z Rahmanem przegrał przez KO, a z Vitalijem był na granicy nokautu. Ostatecznie uratowała go kontuzja Ukraińca.
Władimir walczy często, przyjmuje wyzwanie od wszystkich możliwych oponentów. Nie unika oficjalnych pretendentów, okazując tym samym szacunek do pasów. Jest czempionem w starym, dobrym stylu.
Władimir ostatni raz przegrał 9 lat temu. A od ponad 5 jest posiadaczem trzech pasów mistrzowskich (po zwycięstwie nad Davidem Hayem do kolekcji dołączył pas WBA), których bronił dotąd 10 razy. W żadnej z tych walk nie pozostawił choć śladu wątpliwości kto jest lepszy. I choć statystyka to wyjątkowo słaby argument, a za pomocą takich wyliczanek da się udowodnić każde kłamstwo, to istnieje prawdopodobieństwo, że bazując na nieprzerwanej serii obron Władimir Kliczko przejdzie do historii jako jeden z najwybitniejszych ciężkich.
Jego największą słabością jest coś na co niestety nie ma wpływu: jakość rywali. Kolejne obrony ukraińskiego czempiona sprowadzają się niestety do typowania rundy, w której oponent znajdzie się „na kolankach”. Nazwiska Tonego Thompsona, Rusłana Czagajewa, czy Mariusza Wacha nie robią na nikim (szczególnie w USA) wrażenia, ale pamiętajmy, że Lewisowi też zdarzało się bronić tytułu przeciw zawodnikom wyraźnie słabszym np. Frnas Botha czy David Tua. Muhammad Ali również nie zawsze toczył heroiczne boje z Frazierem. A nazwiska kolejnych przeciwników Joe Louisa pozostają znane tylko historykom boksu.
Władimir Kliczko nie ma oczywiście szans by konkurować z żadnym z nich. Louis, Ali czy Tyson wykroczyli poza sport i zawładnęli wyobraźnią ludzi, którzy nigdy boksem się nie interesowali. Stali się symbolami swoich czasów. A z symbolami nie da się konkurować.
Najbardziej krzywdzący dla wizerunku Władimira jest fakt, że odwrócił się plecami od USA, którym wciąż wydaje się, że każdy czempion (a szczególnie w wadze ciężkiej) musi zdobyć „stempel jakości” za Oceanem. Amerykanie nie zauważyli, że świat im uciekł, a królewska kategoria radzi sobie bez nich. Czekają na następnego Mike’a Tysona, kogoś, kto pojawi się znikąd, znokautuje „uzurpatora” i zwróci tytuł mistrza świata wagi ciężkiej jego prawowitej właścicielce: Ameryce.
Władimir ma 37 lat. Jego panowanie jeszcze się nie zakończyło. Wręcz przeciwnie, właśnie teraz będzie miał do udowodnienia jeszcze więcej. Kolejni pretendenci: Aleksandr Powietkin, a w perspektywie Tyson Fury, albo Kubrat Pulev zasłużyli na swoją szansę i nie zostali wyciągnięci z kapelusza. Jeśli Kliczko będzie boksował do czterdziestki, co biorąc pod uwagę jego profesjonalizm i sportowy tryb życia jest bardzo prawdopodobne, zwyciężając wszystkich, którzy rzucą mu wyzwanie. Jeśli dołoży do swojej kolekcji pas WBC, który prędzej czy później odda Vitali. Jeśli, zgodnie z tym co ostatnio powiedział, zdecyduje się wystąpić na Igrzyskach w 2016r. i zdobędzie drugie w karierze olimpijskie złoto, to czy dalej będziemy kwestionowali jego wielkość?
P.S. Dziś na ringu w Mannheim Władimir zmierzy się z Francesco Pianetą. Jeśli wygra nikt nie zwróci na to uwagi. Jeśli jakimś cudem przegra, to starania o miejsce w historii będzie musiał zawiesić na kołku.
TT