Yuriorkis Gamboa to heretyk i odstępca. Po raz pierwszy zdradził, kiedy zwiał ze swojej rodzinnej wyspy szukać sławy i pieniędzy w USA. Drugi raz był jeszcze gorszy: wyrzekł się własnej tradycji i odrzucił klasyczny styl walki, czczony przez kolejne pokolenia Kubańczyków jak relikwia. W sobotę stanie do walki o pas WBA kategorii lekkiej.
Mało jest pięściarzy, których ogląda się z równą przyjemnością. Gamboa jest jednym z trzech Kubańczyków, którzy albo już wstrząsnęli bokserskim establishmentem (jak Guillermo „Szakal” Rigondeaux) albo za chwilę to zrobią (jak Erislandy Lara). Stanowi on jednak twór odrębny, diametralnie różny od swoich słynnych kolegów.
Dla „Szakala” defensywa jest wszystkim (o czym m.in. pisaliśmy tutaj). Pojedynek bokserski widzi jako partię szachów, skalkulowaną rywalizację polegającą na wykorzystaniu każdego fałszywego ruchu wroga. Lara (który także w sobotę skrzyżuje rękawice z Alfredo Angulo) to również typowy „krążownik”: szybki, zwrotny, wytrzymały, uderzający z zabójczą precyzją. Obaj reprezentują typowo kubańską szkołę walki na pięści, której pierwsze przykazanie brzmi „nie daj się trafić”. Pochodzący z Guantanamo Gamboa z miejsca zakwestionował to prawo, odrzucił nauki, jakie wpajano kolejnym pokoleniom medalistów olimpijskich. Każdy jego ruch i kombinacja jest herezją, aktem zdrady wobec tradycji. W ringu zapala się jak siarka.Jego gwałtownie ofensywny styl w niczym nie przypomina wystudiowanych kontr Rigondeaux. Gamboa nie chce pokonać swojego przeciwnika, on po prostu chce go zniszczyć. Ciągle w ofensywie, ręce opuszczone, kombinacje 4,5,6 ciosów. Ryzykuje i płaci za to. Przyjmuje ciosy, a nawet ląduje na deskach.
O kubańskich arcymistrzach często mówiło się, że po przejściu na zawodowstwo nadal walczą jak amatorzy. Komentarze tego typu to domena ludzi, którzy za nic mają wysublimowaną sztukę walki rodem z Karaibów. Gamboa w każdej rundzie każdego pojedynku jaki dotąd stoczył chce udowodnić, że nie jest kolejnym „utalentowanym amatorem”. Ring traktuje więc jak scenę, na której prezentuje swoje umiejętności. Pragnie zachwycać, chce uwielbienia kibiców, pożąda uznania wśród komentatorów i ubóstwienia dziennikarzy. Rigondeaux czy Lara to artyści, dla których liczy się sama sztuka, czysty boks. Nie słuchają głosów z trybun, Gamboa potrzebuje ich jak tlenu. Chce błyszczeć.
Bokserskie umiejętności Yuriorkisa Gamboy są nieosiągalne dla 99 proc. zawodowych pięściarzy. Ale nie oznacza to, że czeka go los supergwiazdy. Kategoria lekka nie obfituje w wielkie nazwiska. Kontrakt promotorski z 50 Centem jak dotąd nie przyniósł oczekiwanych korzyści. Sobotni pojedynek z anonimowym Darley Perezem to bardziej szansa dla Kolumbijczyka niż poważny krok do przodu dla złotego medalisty z Aten. Yuriokis Gamboa porzucił swoje kubańskie dziedzictwo dla celu, który wciąż wydaje się bardzo odległy. Miliony dolarów i wielkie walki mogą nie być mu pisane, ale uwierzcie, warto go oglądać.
TT