Wszystkie zdrady Yuriorkisa Gamboy

Yuriorkis Gamboa to heretyk i odstępca. Po raz pierwszy zdradził, kiedy zwiał ze swojej rodzinnej wyspy szukać sławy i pieniędzy w USA. Drugi raz był jeszcze gorszy: wyrzekł się własnej tradycji i odrzucił klasyczny styl walki, czczony przez kolejne pokolenia Kubańczyków jak relikwia. W sobotę stanie do walki o pas WBA  kategorii lekkiej.

gamboa

fot. flickr.com FIGOsport.de/CC

Mało jest pięściarzy, których ogląda się z równą przyjemnością. Gamboa jest jednym        z trzech Kubańczyków, którzy albo już wstrząsnęli bokserskim establishmentem (jak Guillermo „Szakal” Rigondeaux) albo za chwilę to zrobią (jak Erislandy Lara). Stanowi on jednak twór odrębny, diametralnie różny od swoich słynnych kolegów.

Dla „Szakala” defensywa jest wszystkim (o czym m.in. pisaliśmy tutaj). Pojedynek bokserski widzi jako partię szachów, skalkulowaną rywalizację polegającą na wykorzystaniu każdego fałszywego ruchu wroga. Lara (który także w sobotę skrzyżuje rękawice z Alfredo Angulo) to również typowy „krążownik”: szybki, zwrotny, wytrzymały, uderzający z zabójczą precyzją. Obaj reprezentują typowo kubańską szkołę walki na pięści, której pierwsze przykazanie brzmi „nie daj się trafić”. Pochodzący z Guantanamo Gamboa z miejsca zakwestionował to prawo, odrzucił nauki, jakie wpajano kolejnym pokoleniom medalistów olimpijskich. Każdy jego ruch i kombinacja jest herezją, aktem zdrady wobec tradycji. W ringu zapala się jak siarka.Jego gwałtownie ofensywny styl w niczym nie przypomina wystudiowanych kontr Rigondeaux. Gamboa nie chce pokonać swojego przeciwnika, on po prostu chce go zniszczyć. Ciągle w ofensywie, ręce opuszczone, kombinacje 4,5,6 ciosów. Ryzykuje i płaci za to. Przyjmuje ciosy,          a nawet ląduje na deskach.

O kubańskich arcymistrzach często mówiło się, że po przejściu na zawodowstwo nadal walczą jak amatorzy. Komentarze tego typu to domena ludzi, którzy za nic mają wysublimowaną sztukę walki rodem z Karaibów. Gamboa w każdej rundzie każdego pojedynku jaki dotąd stoczył chce udowodnić, że nie jest kolejnym „utalentowanym amatorem”. Ring traktuje więc jak scenę, na której prezentuje swoje umiejętności. Pragnie zachwycać, chce uwielbienia kibiców, pożąda uznania wśród komentatorów i ubóstwienia dziennikarzy. Rigondeaux czy Lara to artyści, dla których liczy się sama sztuka, czysty boks. Nie słuchają głosów z trybun, Gamboa potrzebuje ich jak tlenu. Chce błyszczeć.

Bokserskie umiejętności Yuriorkisa Gamboy są nieosiągalne dla 99 proc. zawodowych pięściarzy. Ale nie oznacza to, że czeka go los supergwiazdy. Kategoria lekka nie obfituje w wielkie nazwiska. Kontrakt promotorski z 50 Centem jak dotąd nie przyniósł oczekiwanych korzyści. Sobotni pojedynek z anonimowym Darley Perezem to bardziej szansa dla Kolumbijczyka niż poważny krok do przodu dla złotego medalisty z Aten. Yuriokis Gamboa porzucił swoje kubańskie dziedzictwo dla celu, który wciąż wydaje się bardzo odległy. Miliony dolarów i wielkie walki mogą nie być mu pisane, ale uwierzcie, warto go oglądać.

TT

Testosteron z Guantanamo

Hormon wzrostu (HGH), insulinopodobny hormon wzrostu (IGF – 1) oraz krem
z 20-procentową zawartością testosteronu. Stosować sześć razy w tygodniu – tak wyglądały zalecenia dla Yuriorkisa Gamboy stworzone przez Anthonego Boscha, szefa kliniki „Biogenesis” w Miami. Całą sprawę opisuje dziennikarskie śledztwo magazynu „New Miami Times”.

Bosch reklamował swoją klinikę jako miejsce, które potrafi cofnąć czas. Zespół naukowców i dietetyków „hamował procesy starzenia”, a jego klientami byli lokalni deweloperzy, prominentni adwokaci z Miami i okolic. Niestety nie tylko oni.

gamb twiter 01

Yuriorkis Gamboa fot. https://twitter.com/gamboa/

Dziennikarze „New Miami Times” dotarli do czterech ręcznie zapisanych dzienników Anthony’ego Boscha, w których wymienił z imienia i nazwiska sportowców kupujących jego „produkty”. Przy każdym nazwisku zapisywał nazwę sterydów, jakie zawodnik powinien stosować, szczegółowy plan zażywania, bezpieczną datę odstawienia środków (tak aby nie wpaść na kontroli) oraz, oczywiście, rachunek za swoje usługi. Szokujący tekst „New Miami Times” został dodatkowo poparty zeznaniami sześciu klientów oraz dwóch byłych pracowników jego kliniki. Po publikacji Bosch zapadł się pod ziemię.

Na liście „klientów” doktora zdecydowana większość to zawodnicy amerykańskiej ligi NFL i MLB (na czele z najlepiej zarabiającym baseballistą na świecie, Alexem Rodriguezem, którego kontrakt wart jest 275 mln $). Naszą uwagę zwróciło jednak nazwisko Yuriorkisa Gamboy, najbardziej utytułowanego obecnie Kubańczyka na zawodowych ringach, złotego medalistę olimpijskiego z Aten, uznawanego za jednego z najlepszych zawodników wagi piórkowej i superpiórkowej. Od kilku miesięcy jego karierą kieruje 50 Cent.

W dzienniku Anthonego Boscha z 2009 roku czytamy, że Yuriorkis Gamboa poza magnezem i cynkiem miał również 6 razy w tygodniu brać hormon wzrostu (HGH), IGF-1, czyli substancję stymulującą produkcję insuliny i wzrost masy mięśniowej oraz krem z 20-procentową zawartością testosteronu. Wszystkie trzy substancje są zabronione. Dalej Bosch notuje, że jeśli Gamboa chce walczyć w kwietniu (miał zaplanowaną walkę z Brandonem Riosem, ale wycofał się z niej), to powinien zacząć „oczyszczać organizm” 1 grudnia. W styczniu 2010 roku Kubańczyk w ciągu dwóch rund (na antenie HBO) rozbił twardego Rogersa Mtagwę, a w marcu zafundował niepokonanemu Johannowi Barriosowi pierwszą w karierze porażkę.

Dziennikarze „New Miami Times” wielokrotnie próbowali skontaktować się z pięściarzem (bezpośrednio i poprzez trenera). Bez rezultatu.

Nie ma dowodów, że Kubańczyk rzeczywiście brał zakazane środki. Trzeba dodać, że Gamboa przechodził rutynowe kontrole antydopingowe po swoich walkach i żadna nie dała pozytywnego rezultatu. Pamiętajmy jednak, że ponad 200 kontroli, jakie przeszedł swojego czasu Lance Armstrong, też niczego nie wykazały. O problemie dopingu w boksie pisaliśmy już tutaj.

Gamboa nie musi się martwić, że ktoś go zawiesi albo któraś z komisji stanowych odmówi zgody na walkę. Zgodnie z zasadami panującymi w boksie zawodowym, żaden pięściarz nie może być ukarany, jeśli pomyślnie przeszedł rutynowe testy antydopingowe po walce.

Wolno przypuszczać, że powtórzy się sytuacja Shane’a Mosleya, który był zamieszany w aferę BALCO i przyznał się do stosowania sterydów. I co? Nic. Żadna z komisji nie uznała za stosowne wszcząć postępowania. Mosley walczył dalej i dostawał milionowe gaże. Przecież przeszedł rutynowe testy, prawda?

W tym roku komisja stanu Nowy Jork dopuściła również do walki Erika Moralesa, mimo że w jego krwi wykryto ślady zabronionego clenbutarolu!

W USA kontrolę nad testami mają stanowe komisje bokserskie. Każda z nich rządzi się innymi prawami; zwykle przeprowadzają badanie moczu po walce. W efekcie potencjalni oszuści mają wielką przewagę i są w stanie „przygotować się” do badania. Utrudnieniem byłyby wyrywkowe testy np. podczas obozów przygotowawczych, ale komisje albo nie mają funduszy, albo po prostu nie kwapią się do tego pomysłu.

Dziennikarze zajmujący się boksem sugerują, że Kongres Stanów Zjednoczonych mógłby nałożyć na komisje obowiązek przeprowadzania niezapowiedzianych kontroli przez cały rok oraz uchwalić prawo zobowiązujące komisje do przystąpienia do programu paszportu biologicznego. Kongres musiałby również zatroszczyć się o sfinansowanie tych rozwiązań.

Dopóki nie powstanie spójny, nadzorowany np. przez Amerykańską Agencję Antydopingową ogólnokrajowy program walki z dopingiem pięściarze będą się szprycować. Będą to robić, bo do wzięcia są miliony dolarów.

TT