Nie zawracajmy Wisły szpilką

Szpilka vs. Mollo to słaba walka, a Mollo to słaby przeciwnik. Po co więc z nim walczyć? I jak to się ma do „mistrzowskich ambicji” boksera z Wieliczki?

Dziś na gali w USA Artur Szpilka zamierzy się z Mikiem Mollo. Mówiąc delikatnie: to nie jest najtrudniejszy sprawdzian w karierze Polaka. Nie sądzę, żeby Mollo był w stanie przetrwać więcej niż trzy, cztery rundy. Powiem więcej, Szpilka powinien go znokautować szybciej. Przy okazji nie dajmy sobie wmówić, że Polak dzięki tej walce zaczyna budować w Ameryce swoją karierę.  Co prawda podczas gali podopieczny Fiodora Łapina będzie miał okazje zaprezentować się promotorom, dziennikarzom sportowym       i szefom stacji telewizyjnych. Ale to nie oznacza, że ktoś podejdzie do niego i zaproponuje żeby walczył na antenie ESPN. Na to trzeba pracować lata. Trzeba walczyć w Stanach i to walczyć z kimś lepszym niż ważący 135 kg David Saulsberry.

Mollo to słaby przeciwnik. W zawodowej karierze wyszedł mu tylko jeden prawy sierp, którym znokautował Kevina McBridea. Większe wyzwania go przerastały. Dlaczego więc wybór padł na niego? Raczej nie ze względów sportowych. Mollo nie walczył 2,5 roku, a ostatnio zajmował się wychowywaniem dzieci. Być może Andrzej Wasilewski pomyślał, że jego nazwisko jest choć trochę znane polskim kibicom, bo dawno, dawno temu Mollo walczył z Andrzejem Gołotą. Po drugie Illionis to jego rodzinny stan. Podsumowując: Mollo nie jest zawodnikiem, z którym powinien walczyć ktoś nazywany przez kibiców „następnym mistrzem świata”.

Jeśli Szpilka go dziś nie znokautuje, dostarczy tylko amunicji krytykom powtarzającym, że jest przereklamowany. A naprawdę jest. I to w większości nie z własnej winy. Trzeba uczciwie powiedzieć, że bokser z Wieliczki pokornie powtarza, jak wciąż się uczy i jak wiele pracy jeszcze przed nim. Nadmuchiwanie balona pod nazwą „Artur Szpilka mistrzem świata” zawdzięczamy, tym wszystkim niedzielnymi kibicom, którzy nie widzą różnicy między MMA i boksem oraz dziennikarzom, którzy (pod wrażeniem tego, że Szpila siedział w więzieniu) zrobili z niego celebrytę i prowokują pytaniami np. o Adamka.

Chcielibyśmy oceniać Artura Szpilkę tylko i wyłącznie pod kątem osiągnięć sportowych. A tutaj jest bardzo słabo. Z jednej strony mamy Szpilkę, który powtarza, że chce być mistrzem, a kibice już dawno przyjęli, że tylko kwestia czasu. Z drugiej jest: 12 walk i tylko jeden przeciwnik (Jameel McCline), który dawno temu ledwie otarł się   o czołówkę wagi ciężkiej. Jeśli mamy traktować poważnie to całe gadanie o „mistrzowskich ambicjach”, to ta dysproporcja musi się zmienić. Niestety walka z Mollo zmiany nie zapowiada.

TT

Mosley vs. Jonak, czyli bezsenność Promotora

Wiadomość z ostatniej chwili. Szef KnockOut Promotion, Andrzej Wasilewski, ma problemy ze snem. Jak donosi „Dziennik Zachodni”: Wasilewski spać nie może       z ekscytacji, bo chciałby znów zrobić coś dobrego dla polskiego boksu.

Shane Mosley Fot. flickr.com: Mandee Johnoson/CC

Przyczyny tej przypadłości okazują się czysto zawodowe. Promotor bez ciągnięcia za język wygadał się, że nie śpi bo ma marzenie. Marzy o pojedynku, którym zachwyci się każdy kibic boksu, ba cała Polska nawet. Przechodząc do sedna: Wasilewski chce sprowadzić nad Wisłę samego Shane Mosleya              i wystawić go do walki z Damianem Jonakiem!
Promotor jest więcej niż podekscytowany, bo to przecież dla naszego nadwiślańskiego bokserskiego zaścianka wiadomość nie z tej ziemi. Każdy z nas, który boks ogląda i ma się za kibica, powinien być Promotorowi wdzięczny. Wcześniej Roy Jones Jr. teraz Mosley – czapki z głów, tylko czekać i zbierać pieniądze na kolejne, polskie PPV!
Ok. Dość żartów. Wbrew pozorom chcielibyśmy, żeby lewy-na-lewy był miejscem gdzie boks traktuje się poważnie. A marzenie Andrzeja Wasileskiego o sprowadzeniu do Polski kolejnej legendy zawodowego boksu wzbudzają we mnie emocje tylko i wyłącznie negatywne.
Na początek załóżmy, że nikt nie lubi być traktowany jak idiota. Dlaczego miałby więc wydawać pieniądze na pojedynek, który ze sportowego punktu widzenia nie ma sensu? Gale z udziałem podstarzałych i (wybacz Shane) skończonych bokserów to sprawdzony sposób na łatwe pieniądze. Scenariusz jest prosty: supergwiazda walczy  z „lokalsem”, trybuny zapełnione, PPV sprzedane, pełen sukces. Tego typu pojedynki niebezpiecznie zbliżają boks do wrestlingu. Sport schodzi na drugi albo trzeci plan, bo liczy się show.

Wolałbym żeby Damian Jonak, którego uważam za bardzo utalentowanego pięściarza, stoczył pojedynek, którzy realnie zbliży go do walki o mistrzowski pas. Od lat słyszymy, że Damian jest już blisko, że pnie się w górę rankingu a walk o tytuł dalej nie widać. Póki co   w swojej kategorii wagowej wg. Boxrec Jonak zajmuje 40. miejsce. Przed nim znajduje się co najmniej tuzin bokserów z Europy z którymi mógłby walczyć. Ale nie. Po co bić się  z młodymi, dobrymi? Pieniędzy w tym nie ma a porażki nie można wykluczyć.

Shane Mosley jest legendą. Oby wytrzymał na emeryturze i nie poszedł drogą Roya Jonesa Jr. Nie wiem czy Damian Jonak mógłby go pokonać. To zależy tylko i wyłączne od Mosleya i tego czy wziąłby tą walkę na serio. Nie wiem czy ten pojedynek dojdzie do skutku. Wydaje mi się, że boks byłby lepszy gdyby Andrzej Wasilewski przestał o tym myśleć. Będzie lepiej i dla Jonaka i dla Mosleya.

TT